Obudziłem się rano, jak zwykłem budzić się po nocnym śnie. Za oknem było słychać ptaszki, takie swojskie: kra, kra, darły dzioby te czarne straszydła, co lubią sobie nasrać z drzewa na przechodnia. Bo te drzewa, to akurat sadzi jakiś ekolog-esteta przy szlakach komunikacyjnych. A czemu nie sadzi sobie tych drzew na swoim podwórku? Ja np.: nie lubię, gdy z góry coś sra mi na ramię. Niech sra sobie na podwórko ekologa-estety albo w lesie niech sobie sra. Ale cóż obudziłem się i po porannych ablucjach, nie świadom, co mnie za chwilę spotka, udałem się w podróż do pracy. Poranek chłodny lecz nie na tyle bym mógł bezpiecznie dotrzeć na miejsce. O nie. Wyszedłem zza zakrętu jednej z wieruszowskich uliczek i ... tak, spotkało mnie coś okropnego, pod podeszwą buta poczułem jak rozgniata się miękka masa psich odchodów. Gówno – pomyślałem - a moim oczom ukazał się brązowy, rozpaćkany na chodniku obraz, przedstawiający moją podeszwę.
Jak dobrze, że nie mam bieżnika - pomyślałem, co nie bardzo poprawiło mój humor. Resztę drogi przebyłem wstępując lewą nogą, obutą w but, w każdą napotkaną kałużę. Na spodzie buta gnieździły się różne świństwa mieszkające sobie w takiej psiej kupie a ja szedłem, powłócząc tą lewą nogą po trawie zielonej, licząc, że zanim dojdę do pracy smród i to całe gówno, w które wdepnąłem, zniknie w cudowny jakiś sposób. Udało się, zerknąłem na mojego buta i przestał być brązowy w miejscach, w których brązowy nigdy nie był. Wrócił do swych pięknych, naturalnych, czarnych, kolorów podeszwy. Mogłem skupić się teraz na oskarżaniu i szukaniu winnych tej, gównianej, mojej sytuacji. Oczywiście pierwszy przyszedł mi do głowy burmistrz, no przecież kto jak kto ale za to, że wdepnąłem w gówno na chodniku to burmistrz odpowiada na pewno i prezes komunalki, no kto niby jest odpowiedzialny za czystość miasta? I policja, o tak, policja jest winna, gdyby zajęli się wystawianiem mandatów wszystkim tym, co to psom swoim pozwalają srać na chodniku byłoby czyściej.
No i jakby nie patrzeć wychodzi, że winne są psy, takie i owakie, co to odchody zostawiają z rana na mojej drodze do pracy. A przecież pośliznąć się mogłem, nogę złamać też i poszedłbym na chorobowe, gips miałbym zakładany, naciągnąłbym państwo na koszta i wszystko przez jedną psią kupę. Dlatego oświadczam, że w nadchodzących wyborach zagłosuję na kandydatów, którzy solennie obiecają, że ten głos, to nie będzie głos, który wpakuje mnie w gówno od podeszwy po ramię. Chcę aby głos mój z gówna mnie wyciągnął, mnie i całą resztę, która wstaje rano i idzie do pracy drogą, na której czyhają na nas kupy różnej maści i konsystencji. A jeżeli taki kandydat obietnicy nie dotrzyma, niech uważa aby mieszkańcy nie zaserwowali mu spotkania z kupą powyborczą.
Wiadomość została przesłana za pomocą formularza na stronie www.tugazeta.pl przez internautę o nicku ŁukaszB.