- Tutaj są warunki, ale Wieruszów pod względem kultury jest naprawdę żenująco zaniedbany. Mówię to z żalem. Nikogo nie chciałbym pogrążać i krytykować. To apel do wszystkich: ruszmy się, zróbmy coś – mówi Bohdan Pilarski, były poseł na sejm RP, który po kilkunastu latach politycznej emerytury zamierza jeszcze coś zdziałać. Znany muzykolog z ramienia Prawa i Sprawiedliwości ubiega się o mandat w Radzie Powiatu. Na rozmowę zaprasza Patryk Hodera.
Ciągnie wilka do lasu?
Z całą pewnością. Przez sześć lat byłem reprezentantem Polski w Radzie Europy. To był początek mojej kariery parlamentarnej. Tam się najwięcej nauczyłem. Kiedy my z tego szczerego socjalizmu, którego mieliśmy dosyć, trafiliśmy na zachód, to tam nie czekano na nas z otwartymi ramionami. Trzeba było zdobywać sobie przychylność, budować praktycznie od podstaw. Ten czas mogę określić jako wspaniałą szkołę polityki. W tym czasie poznałem wybitne osobowości. Jedną z nich był kanclerz Kohl.
Czy to była bliższa znajomość?
Prosiłem go o udzielenie pomocy. Zapytał czego nam potrzeba. Stwierdziłem, że konieczny jest rozwój metodologi pracy. Chcieliśmy odbudować Polskę po nędzy socjalistycznej. Potrzeba było finansów i merytorycznych wskazówek. Wtedy ministrem pracy był Kuroń. Współpracowałem z nim dość blisko. Był bardzo zadowolony, bo ciągle podsyłałem kogoś, kto wiedział coś i w dodatku miał portfel. To była prawdziwa Europa.
Bez wątpienia posiada pan ogromny bagaż doświadczeń. Studia we Francji, praca w warszawskiej filharmonii, przywództwo w rolniczej Solidarności, parlament i w końcu Rada Europy. Dlaczego nie chce pan teraz zwyczajnie odpocząć?
Sam zadaję sobie to pytanie. Mógłbym zająć się publikowaniem moich doświadczeń. Właśnie w tej chwili drukuje się moja kolejna książka, tym razem polityczna. Będzie zawierać moje wystąpienia w Radzie Europy. Wtedy zabiegałem o dotacje dla Polski. Nasza delegacja była bardzo aktywna i bardzo przyjacielsko traktowana.
Czego potrzeba w Wieruszowie?
Wydaje mi się, że Wieruszów został w tyle. Jeżeli mówimy o regresie gospodarczym, to on niestety również dotknął to miasto.
Lamentuje pan nad stanem kultury. Co mógłby nam pan zaproponować?
Od wczesnych lat młodości zajmowałem się kulturą, teorią, filozofią, muzyką. Mam zamiar zaprezentować program właśnie w tych dziedzinach. Wydaje mi się, że Wieruszów jest opóźniony.
W takim razie co byłoby receptą?
Przede wszystkim należałoby uruchomić Dom Kultury. Posiadamy prawdziwy gmach z piękną salą, estradą, salą widowiskową, którą należy zagospodarować. Pamiętam jak zaraz po wojnie Wieruszowski Dom Kultury wyróżniał się w skali ogólnopolskiej. Tutaj było aż trzech panów Olbrychów: duży, środkowy i mały. Znałem się z nimi osobiście. Wszyscy już niestety nie żyją. O nich mogę mówić tylko dobrze. Oni immanentnie zakładali, że jak ludzie będą bliżej z kulturą, to będzie lepiej.
I pan podziela ten pogląd?
Oczywiście, jestem o tym głęboko przekonany.
Co można by tutaj zdziałać?
Nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli się chce, to góry można przenosić. Tu kultura jakby podupadła, jest na marginesie. A on – powiedzmy sobie szczerze – nie zawsze jest znakomity. Chciałem podkreślić o wielkiej misji biblioteki miejskiej. Ona jakoby stała się łącznikiem pomiędzy naszą enklawą a światem zewnętrznym. Biblioteka już raczej dalej nie może pójść, bo ograniczają ją hermetyczne ramy narzucone z racji funkcji tego miejsca. Należałoby poruszyć inne instytucje. Mamy dom kultury – puste gmaszysko. Posiada instrumenty. Pamiętam jacy odwiedzali nas artyści. Ciepło wspominam Wandę Wiłkomirską, Halinę Czerny – Stefańską. Pamiętam jak ówczesny dyrektor Domu Kultury zjawił się u mnie w Krupce. Ja akurat stałem na pryzmie obornika. Mówił: halo, człowieku! Czy tu mieszka Pilarski? Odpowiedziałem: Tak, tu mieszka. To ja jestem. Żebyście widzieli jego zaskoczenie! Przedtem, jak wspominałem, byli Olbrychowie. Wszyscy znakomici! Jeden był partyzantem - akowcem. Wszystkich zapamiętam jako szlachetnych patriotów Wieruszowa. Do dziś, jeśli gdzieś przyjeżdżam, to staram się odszukać lokalnych patriotów. Sam staram się nim być.
Ma pan wielu znajomych, którzy działają w dziedzinie muzyki. Ostatnio gościł u pana kompozytor ukraiński Leonid Hrabovsky. Czy innych udałoby się zaprosić na wieruszowską scenę?
Trafił pan w dziesiątkę. Pyta się pan czy można. Ja odpowiem, że trzeba, wręcz trzeba. Mamy dom kultury z widownią i dobrym, choć rozstrojonym fortepianem. Wieruszów jest żenująco zaniedbany. Mówię to z żalem. Nikogo nie chciałbym pogrążać i krytykować. To apel do wszystkich ruszmy się, zróbmy coś. Mam nadzieję, że pod koniec mojego życia będę mógł włożyć w to miejsce swoje pięć groszy.