Kamyczek do ogródka obecnych władz

Działo się kiedyś, działo – pisze Wiesław Zając
2014-08-01 10:47

Klub  Sportowy  „Prosna”  w  Wieruszowie – garść  wspomnień  i  refleksji

        Byliśmy nie tak dawno na zabawie we „Floriańskiej”, zorganizowanej przez prężne Gminne Koło Emerytów i Rencistów w Wieruszowie na czele z Prezesem Kazimierzem Jasińskim. Po pewnym czasie - jak to na zabawie - zaczęliśmy wspominać z łezką w oku dawne dzieje z mrocznego okresu PRL (lub tzw. komuny – bardziej modnego obecnie negatywnego określenia). Wspomnienia dotyczyły Klubu Sportowego „Prosna” w Wieruszowie, którego w tym roku przypada 90-lecie powstania, o czym przypomniał nam Franciszek Bryłka - znany działacz sportowy. W trakcie dyskusji Franciszek Bryłka namawiał mnie również, abym z tej okazji napisał artykuł do wieruszowskich gazet, na co po pewnym wahaniu wyraziłem zgodę.

            Nie mam zamiaru szeroko zajmować się tematyką sportową na przestrzeni 90 lat istnienia Klubu Sportowego „Prosna” w Wieruszowie, ponieważ zostały wydane już wcześniej interesujące broszury traktujące to zagadnienie z okazji 60-lecia i 75-lecia Klubu. Chcę natomiast szerzej potraktować lata 50-le ubiegłego wieku. Był to, moim zdaniem, okres widocznego rozwoju społeczno-gospodarczego miasta, związany niewątpliwie z awansem Wieruszowa do rangi stolicy powiatu. Był to również okres mojej młodości, nauki w kępińskim Liceum oraz studiów uniwersyteckich we Wrocławiu. W podobnej sytuacji było jeszcze kilku moich kolegów z boiska.

            W tym czasie kierowali Klubem ludzie oddani bez reszty sprawie sportu w Wieruszowie. Byli to: Bolesław Biczysko, Leon Jagielski i Piotr Winkowski. Nastąpił wówczas szybki rozwój życia sportowego. Powstały i działały z  powodzeniem sekcje: piłki nożnej, lekkoatletyki, tenisa stołowego, piłki siatkowej, szach, a następnie – pływania, łyżwiarstwa, piłki ręcznej i kajakarstwa. Ta ostania nieco później osiągnęła największe sukcesy rangi wojewódzkiej, krajowej i świata.

            Chcę się jednak bardziej skupić na piłce nożnej, którą uprawialiśmy z przyjemnością i z zaangażowaniem, nie myśląc o profitach z tym związanych.

            Na przestrzeni 10 lat przewinęło się przez murawę boiska wielu utalentowanych piłkarzy. Najczęściej reprezentowali Klub: Franciszek Biela i Edward Magot (bramkarze); Roman Hajzing, Józef Kozłowski (pieszczotliwie zwany „Juniem”, grał pomimo wcześniejszej utraty lewej ręki), Józef Kuch, Zygfryd Krzywański, Bolesław Maciejewski, Tadeusz Ławniczak, Janusz Skórniak, Jerzy Stojecki, Bogdan Sodomski, Mieczysław i Bolesław bracia Rzeźnikowie, Mieczysław Świeściak, Czesław Winkowski, Jerzy Wlaźlak (pomocnicy i obrońcy); Józef Biczysko, Józef Bryłka, Stanisław Bonisławski, Bogdan Gąszczak, Ryszard i Stanisław bracia Grądzielowie, Zdzisław Kindler, Marcel Kowalczyk, Wiesław Michalski, Zbigniew Owczarski, Adam Pilarz, Józef i Piotr bracia Polańscy, Józef Sadowski, Tadeusz Wlaźlak, Adam Zając i moja skromna osoba (napastnicy). Z zestawienia tego wynika, iż Klub mógł wystawić niemal dwie równorzędne drużyny.

            Graliśmy w klasie „A” w Okręgu Łódzkim z drużynami: Bełchatowa, Łasku, Łodzi, Moszczenicy, Piotrkowa Trybunalskiego, Radomska, Sieradza, Wielunia, Zduńskiej Woli, Zelowa i Złoczewa. Bywało różnie, jak to w sporcie. Kilka razy byliśmy wysoko w tabeli naszej grupy. Nie udało się nam jednak awansować do III ligi, a ten awans był naszym marzeniem.

            W pamięci utrwaliło mi się kilka wydarzeń i faktów, z którymi chciałbym się z czytelnikami podzielić.

            Na przełomie 1955/56 roku (pamiętam, bo był to I rok moich studiów) kierownictwu naszego Klubu udało się nawiązać kontakt z władzami „Ruchu” Chorzów, jednym z najbardziej zasłużonych polskich klubów piłkarskich, wielokrotnym mistrzem Polski. W rezultacie ustaleń sam Gerard Cieślik, jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy, został naszym trenerem przygotowując nas do sezonu. Najpierw odbywaliśmy treningi na sali strażackiej (budynek niebezpiecznie trząsł się w posadach), następnie – na oblodzonym i zaśnieżonym boisku, a ukoronowaniem przygotowań był 2-tygodniowy obóz kondycyjny w Wiśle. Mieszkaliśmy w schronisku „Pod Baranią”. Do południa i po południu odbywaliśmy bardzo intensywne treningi w terenie podgórskim, brnąc w śniegu po szyję. Sam Cieślik wykonywał z nami te same ćwiczenia. Nabieraliśmy siły i lekkości. Na zakończenie zgrupowania odbyliśmy mecz-sparing z rezerwami chorzowskiego „Ruchu”, wygrywając na zaśnieżonym po kolana boisku 1:0. W wyniku tej współpracy ze śląskim klubem doszło do hitu sezonu. Był nim pamiętny mecz towarzyski z samym pierwszoligowym, wielkim „Ruchem” Chorzów, na czele z Cieślikiem, Alszerem, Kowolem i Wyrobkiem w bramce. Przegraliśmy wysoko, bo aż 10:2. Bramki dla nas zdobyli: Marcel Kowalczyk i Adam Zając – mój brat. Był to duży sukces sportowy i medialny – posługując się dzisiejszym językiem. Na meczu były tłumy kibiców z Wieruszowa, okolicznych miejscowości, a nawet z Kępna i Wielunia. Stadion dosłownie trzeszczał w szwach.

            No tak, drodzy przyjaciele, działo się , działo...

            Zapamiętałem również mecz towarzyski z „Kolejarzem” Kępno, świeżo upieczonym trzecioligowcem, z czego kępnianie byli bardzo dumni. Raczyli łaskawie wyrazić zgodę na rozegranie z nami meczu, ale na ich stadionie, licząc że nam nieźle dołożą. Ich czołowymi zawodnikami byli w tym czasie: bracia Psikusowie, Jokiel, Hajzing i Szafa w bramce. Tymczasem mecz zakończył się – ku zdumieniu samych zawodników „Kolejarza” i licznych kibiców – wynikiem 5:1 dla nas. Muszę się pochwalić, iż udało mi się w tym meczu strzelić 3 bramki. Pozostałe 2 zdobyli Józef Biczysko i Zbigniew Owczarski. Takich momentów się nie zapomina. Chcę dodać, że z powodu mojego udziału w tym meczu doznałem trochę nieprzyjemności od kilku profesorów kępińskiego Liceum, w tym również od mojego wychowawcy Władysława Orsztynowicza, który był zagorzałym kibicem kępińskiego Klubu. Mawiali mniej więcej tak: „chodzisz do nas do szkoły, zdobywasz wiedzę i tak nam się odwdzięczasz?”. Przyznam się, że nie mogłem tego wówczas i później zrozumieć - tym bardziej, że byli to w ogóle bardzo dobrzy nauczyciele i wychowawcy. Wieść o naszym błyskotliwym zwycięstwie szybko dotarła do Wieruszowa. U progu Podzamcza witano nas jak bohaterów, kwiatami i improwizacją łuku triumfalnego. Ludzie potrafili się cieszyć...

            W pamięci utkwił mi również półfinałowy mecz piłki nożnej o mistrzostwo Polski zrzeszenia LZS z reprezentacją województwa warszawskiego w Wilanowie pod Warszawą. Jeszcze na 18 minut przed zakończeniem rywalizacji prowadziliśmy 4:1, aby ostatecznie przegrać 4:5. Takie cuda zdarzają się w sporcie.

            Pamiętam lekarza stomatologa Oresta Wysoczańskiego – przyjaciela młodzieży i propagatora piłki siatkowej, Pawła Figla – organizującego raz po raz zawody lekkoatletyczne, Alfonsa Hetmańskiego – opiekuna kortu tenisowego i rozgrywającego koleżeńskie spotkania z w/w Orestem Wysoczańskim i lekarzem weterynarii Pakowskim.

            Stadion od wiosny po jesień tętnił życiem sportowym.

            Atmosfera imprez sportowych, a szczególnie piłki nożnej, udzielała się niemal wszystkim, a wyjątkiem nie był nawet proboszcz ks. Ludwik Sośnierz, który mając na uwadze odpowiednią frekwencję swoich owieczek na niedzielnych nieszporach, przekładał ich termin, a sam przychodził kibicować w otoczeniu Kazińskich – właścicieli młyna w Wieruszowie (Kazińska była urodziwą kobietą), Wilczyńskich – właścicieli młyna w Kowalówce oraz Rojewskiego – byłego burmistrza Wieruszowa.

            Klub posiadał wielu sympatyków, przyjaciół i sponsorów. Można z całą pewnością stwierdzić, że obywatele naszego grodu byli dumni ze swojego Klubu.

            Ach, byłbym zapomniał! Wieruszowianie w tamtym czasie byli bardzo towarzyscy i lubili się bawić. Często organizowali zabawy („majówki”) na płycie stadionu, obok stadionu, w lesie wieruszowskim, a nawet w lesie opatowskim.

            Prawda, że było to miłe?

            Artykuł ten chcę potraktować jako przysłowiowy kamyczek do ogródka obecnego kierownictwa Klubu, jak również włodarzy miasta i powiatu. Może należałoby pochylić się nad tą nietuzinkową rocznicą i przygotować z tej okazji jakąś uroczystość w WDK-u, połączoną z okolicznościową wystawą pamiątek klubowych?

Wiesław Zając

Galeria

Komentarze

Komentarze publikuje się korzystając z narzędzia Facebooka.
Użytkownik publikuje treść komentarza na własną odpowiedzialność i jest to jego prywatna opinia. Aby zgłosić naruszenie należy kliknąć link „Zgłoś Facebookowi” przy wybranym poście. Regulamin i obowiązujące zasady korzystania z platformy Facebook dostępne pod adresem: https://www.facebook.com/policies
Właściciel i wydawca portalu tugazeta.pl nie odpowiada za treść publikowanych komentarzy.
Aby dodać komentarz musisz w pierwszej kolejności być zalogowany na portalu facebook.com
Jesteś już zalogowany ? Odśwież stronę